Produktywność jest do d***
Godzina 12 w południe. Gdzieś w oddali słyszysz wydźwięk hejnału. Rzucasz to, co cię zajmowało. Pędzisz do kuchni, wkładając do mikrofali miskę pomidorowej z wczoraj. Biegiem do pokoju, przed monitor. Zakładasz słuchawki. Jedną ręką trzymasz łyżkę ulubionej zupy, drugą skrolujesz fejsa, w końcu kiedyś trzeba nadrobić zaległości. W słuchawkach lektor czyta audiobooka, choć właściwie nawet nie wiesz o czym. A w międzyczasie, gdy przeżuwasz niedogotowany, z braku czasu, ryż, obrabiasz zaległe zdjęcia na laptopie.
Mówi ci coś ten obraz? Mi bardzo wiele. Nazywam go „przerwą lunchową”.
Większość guru internetów, namawiają cię do takiego trybu życia. Pokazują idealną stronę swojej zapracowanej natury, kreując jakiś chory multitasking. I wiesz co?
To jeden wielki bullshit.
Niech cię nie zrazi ta sterta amełykańskich makaronizmów. Znaczą tyle samo, co wspomniane „złote rady” królów internetów. No ale kimże jestem by mówić takie straszliwości i okropieństwa?
Frajerem, który też się dał nabrać.
Prawda jest taka, że uwielbiam wielozadaniowość, bywam pracoholikiem i nieszczególnie się z tym ukrywam, a do tego mam manię ulepszania rzeczy i zwiększania produktywności. Ma to swoje konsekwencje, więc na własnej skórze doświadczyłem tej mani chorej produktywności
Produktywność vs „produktywność”
Problemem internetu jest to, że nigdy do końca nie wiadomo, które źródła są dobre, a które złe. Wszystko się zlewa. Informacje stają się coraz krótsze, konkretniejsze i impulsywne. A co za tym idzie, nie ma tu miejsca na refleksyjne „ale”. Masz robić więcej, szybciej, lepiej. W końcu jakoś trzeba zrobić pierwszy milion i kupić domek na wyspie w eksluzywnym archipelagu.
Ale maksymalizacja produktywności w taki, bezprecedensowy sposób prowadzi tylko i wyłącznie do wypalenia. Chwilę temu nazwałem się frajerem – właśnie dlatego, że często się wypalam. Kocham to co robię, ale czasem zwyczajnie jest tego za dużo. Studia, firma, zlecenia, blog. Czasem to wszystko rządzi mną, nie odwrotnie. To nie jest złe, że chcę robić więcej, lepiej i szybciej, ale granica jest bardzo cienka i łatwo się pogubić po której jesteśmy stronie. Ta „produktywność” jest złudna.
Jeśli słuchasz rad innych, przekładając je 1 do 1 na swoje życie, to prawdopodobnie starasz się być „produktywny”, zamiast Produktywny przez duże P! I jest to prawdopodobnie droga po równi pochyłej. W dół…
Czym jest Produktywność przez duże P?
Wikipedia rzecze:
Produktywność – jest stosunkiem ilości wytworzonej oraz sprzedanej produkcji w określonym i rozpatrywanym czasie, do ilości wykorzystywanych lub zużytych zasobów wejściowych.
Nie ma tutaj mowy o multitaskingu, wykorzystywaniu całej energii lub informacji o jedynej słusznej drodze. Produktywność to nic innego, jak optymalizacja procesów, mająca na celu zwiększenie efektywności i zmniejszenie zużywanych zasobów. Rozumiesz? To stosunek wkładu do efektu.
Widziałeś kiedyś, żeby pilot boeinga wziął listę kontrolną z McDonald’s i próbował zastosować w locie?
A teraz zrób beczkę [sosu] i spuść olej, żeby się nie spalił. […] klientów zapytaj, czy frytki do tego.
Nie mam bladego pojęcia co w liście kontrolnej mają pracownicy McDonald’s ale mam pewność, że w samolocie to nie zadziała.
Więc dlaczego słuchasz innych, kiedy mówią co masz zrobić, by być produktywnym?!
To nie zadziała. To twój proces. Patrząc na listę kontrolną z McDonald’s możesz się wiele nauczyć, ale jeśli ktoś mówi, że ma gotowe rozwiązania… Cóż, lepiej od razu się katapultuj.
Kogo słuchać?
Produktywność to życie w zgodzie z własnymi procesami. To sposób, by stosunek wkładu do efektów był jak najwyższy, a kto zna Cię lepiej niż ty sam? Kiedy umysł podpowiada, że masz czegoś dość, to znaczy, że zbliża się wypalenie i po prostu odpuścić. Nie zawsze można – nie rzucisz pracy, zlecenia, innych zobowiązań. Warto jednak znaleźć źródło i zastanowić się jak spuścić z tonu.
Czasem najlepszym, co możemy zrobić dla realizacji naszych celów, jest odpoczynek.
Bycie maksymalnie produktywnym przez moment i doprowadzenie do wypalenia to w efekcie słaby stosunek wkładu do efektu. Znasz przypowieść o żółwiu i zającu?
Zając i żółw stanęli w szranki organizując bieg. Zając ruszył z całych sił. Myśląc, że ma ogromną przewagę urządził sobie drzemkę. Gdy się obudził był już przegrany. Żółw metodycznie doczłapał do mety.
Kiedy jesteśmy jak zając, lekceważymy wszystko co nas otacza, nawet własne zdrowie. Świat leży u stóp i rozochoceni milionem motywacyjnych filmików z youtuba, pędzimy do przodu. Mając swoje wzloty i upadki. Przypływy i odpływy energii. Jednak ostatecznie to żółw zawsze wygrywa, a w swojej metodycznej podróży nawet się nie zmęczy. Po prostu osiągnie swój cel i z tą samą energią podąży dalej. Znam ludzi, którzy resztkami sił osiągają swoje marzenia, po czym potrzebują dwukrotnie więcej czasu by odpocząć po tej katordze. Nie mówiąc już o braku radości ze zrealizowanego celu.
Dobre praktyki
To nie znaczy, że rady guru produktywności są na wskroś złe. Uwielbiam stwierdzenie, że dla inteligentnego człowieka choćby i najgłupsza książka może być życiową nauką. Trzeba jednak podejść do rad z dystansem. Mieć świadomość, że wszystkie poradniki są raczej jak witaminy, które uzupełniają braki, działają profilaktycznie. Nie jak lekarstwo, które zażyjemy i dzieją się cuda.
Kluczową radą, której bym udzielił każdemu, sobie włącznie, to skupienie się na tym, że
Produktywność, to stosunek wkładu do efektu.
Tyle. Jeśli szukasz większej dozy informacji, to bardzo cenię sobie Michała Barczaka z bloga GeekWork.pl, który zajmuje się tematem produktywności. Trafiłem na niego jakiś rok temu, gdy opowiadał swoją historię w wywiadzie. Wyjaśniał swoją miłość do produktywności. Było to na tyle fascynujące, że postanowiłem do niego napisać. Tym sposobem obecnie regularnie, co tydzień rozmawiamy wewnątrz naszego 4-osobowego masterminda w formie wideokonferencji. Znam jego działania od środka, dlatego jestem fanem tego zdrowego podejścia do tematu.
Michał daje narzędzia. Nie oczekuj gotowego przepisu i składników. Chodzi w tym wszystkim o stworzenie własnego modelu optymalizacji. Rutyna i metodyczne kroki zawsze dają więcej niż emocjonalne zrywy do pracy.
Sam się tego wciąż uczę i wielokrotnie będę wykładał tą ludzką naturę na stół na blogu. To słabości nas hartują i czynią silnymi. Dlatego olej utopijną „produktywność”, twoja praca potrzebuje optymalizacji, nie cudów.
Szykuje się większy cykl artykułów o optymalizacji, bądź czujny!
Jeśli masz jakieś skutecznie narzędzia wspierające produktywność, napisz w komentarzu, fajnie będzie poznać twój punkt widzenia!
Woooow. To chyba najpiękniejsza laurka jaką ktoś mi wystawił;)
Bardzo dziękuję Tomek!
Od strony definicji dla mnie osobiście to w produktywności nie chodzi o to, żeby robić więcej rzeczy naraz A raczej chodzi o to, aby znajdować więcej czasu dla siebie i swoich przyjemności. Tego też staram się uczyć w moim kursie https://skuteczneplanowanie.pl
Jeśli mogę komuś jakoś pomóc w kontekście zarządzania sobą w czasie- jestem do dyspozycji;)