Jestem freelancerem i wszystko co tutaj widzisz jest kierowane do młodych i ambitnych ludzi. Takich jak Ty, którzy szukają swojej samodzielnej ścieżki kariery, bez szefa nad głową. To blog dla ludzi wolnych zawodowo.
Ja jestem Tomek, a to jest miejsce, w którym daję kreatywny upust moim emocjom. Jestem młodziakiem, bo za mną dopiero 24 wiosny, jednak pojedyncze siwe włosy są dowodem na to, że trochę doświadczeń życiowych za mną.
- Jako freelancer jestem fotoreporterem, choć aktualnie pracuję nad agencją fotograficzną, by pomagać fotografom freelancerom. Okazjonalne uczę fotografii od podstaw.
- Lwia część życia to też studia. Inżynier architekt przed nazwiskiem mi nie wystarczył, więc aktualnie pracuję na mgr na Politechnice Śląskiej. Specjalizuję się w technologii w architekturze, prowadzę na ten temat badania naukowe wspierające projektowanie. Wybieram się z tym wątkiem na doktorat, bo za cel obrałem pacyfikowanie środowiska naukowego i nawracanie na freelancing. Tak, wierzę że nawet naukowcy mogą być freelancerami!
Z raportów rynkowych wynika, że do 2020 w Ameryce 40-50% pracowników to będą freelancerzy.
Dawno, dawno temu…
…Kiedy jeszcze nie było internetu w smartfonach, żył mały chłopczyk zafascynowany światem. Miał starszego brata, który był dla niego furtką na świat. Posiadał i robił rzeczy, o których jego rówieśnicy jeszcze nie marzyli. Był to na przykład rytuał wejścia do internetu.
Kiedy on sam, mając zaledwie 9lat, używał komputera do simsów i pasjansa, jego brat raz dziennie, na 5min wchodził do internetu by zobaczyć co słychać w tej magicznej sieci. To nie było wcale tak oczywiste jak dziś. Połączenie było za pośrednictwem telefonu stacjonarnego, zjadało impulsy, które kosztowały majątek, a i tak z prędkością 56kb/s niewiele można zobaczyć. Niewiele zresztą też tam było. Rytuał jednak pozostał. Chłopczyk codziennie wyczekiwał i z iskrami w oku spoglądał zza pleców w otchłań internetu.
Jak się pewnie domyślasz, to ja byłem tym chłopczykiem a moja fascynacja technologią i internetem trwa do dziś.
Rok później brat pozwolił mi po raz pierwszy samodzielnie przeglądać internet na naszym świeżutkim, stałym łączu o zwrotnej prędkości 128kb/s. Pochłonięty fascynacją obserwowałem tworzący się wirtualny świat, budowany jakby z cegiełek w piękną fortecę. Nie byłem bierny, chciałem być tego częścią. Pamiętacie moje słowa o fascynacji wszystkim? no właśnie, uwielbiam próbować nowych rzeczy. Toteż postanowiłem stworzyć swoją własną stronę www.
Pomyślałeś o wordpressie instalowanym jednym kliknięciem z genialnymi szablonami? O nie, nie! Ja otworzyłem notatnik windowsa i swoją pierwszą stronę zacząłem od < html >< body >. Miałem 11 lat i siedziałem po nocach w tajemnicy przed rodzicami, ucząc się htmla. Ahh, łezka w oku… Strona poświęcona mi samemu (bo jakże inaczej, przecież miałem tak wiele do opowiedzenia o sobie samym… ? ), oraz grom komputerowym. Właściwie to stworzyłem wizytówkę osobistą, poradnik i blog, zanim to było modne, hmm…
Zainteresowanie stroną nie było górnolotne. O dziwo niewielu chciało czytać o chłopaczku robiącym różne dziwne rzeczy. Po kilku miesiącach prężnego działania strony, odezwał się znajomy. Miał stworzyć podobną stronę na zaliczenie w gimnazjum. Tak właśnie stałem się freelancerem, stworzyłem pierwszą stronę na zamówienie.
Dalej było już tylko lepiej. Robiłem to, czego ludzie potrzebowali. Byłem twórcą stron, grafikiem, fotografem, projektantem, nauczycielem. Zaliczyłem prowadzenie małej agencji interaktywnej i tworzę agencję fotograficzną.
Często przeciwnicy wolności zawodowej zarzucali mi, że głoszę o wyższości freelancingu nad etatem, bo nigdy go nie zaznałem. Na szczęście było zgoła inaczej. Pierwszą pracę wakacyjną dostałem mając 15lat jako alpinista przemysłowy. Na linach co prawda nie wisiałem, ale było równie ciekawie. Od tamtej pory każde ferie letnie i zimowe spędzałem w pracy. Pracowałem fizycznie w różnych firmach jako m.in. ślusarz, kierowca, pracownik budowlany, monter. Dzięki temu dowiedziałem się czego nie chcę w życiu robić.
Poszedłem na studia architektoniczne utrzymując się z fotografii. Choć łatwo nie było, zaliczyłem rok pierwszy. Nastały wakacje.
Wiedziałem, że po pierwszym roku studiów nikt nie zatrudni mnie z ulicy do biura, a pracy fizycznej chciałem uniknąć. Zgłosiłem się do firmy, w której pracowałem wakacyjnie od dwóch lat. Postawiłem sprawę jasno. Chcę się rozwijać. Tworzyć a nie odtwarzać. Znając struktury i problemy firmy zaproponowałem stworzenie stanowisko pomocnika projektanta. Miałem to szczęście, że jako jedyny głupek na roku nauczyłem się zaawansowanej obsługi AutoCada, czego kompletnie nie wymagano. Teraz to zaowocowało. To podstawowy program w tej firmie (projektowanie i produkcja balustrad mostowych). Szef zaintrygowany propozycją poprosił o kilka dni do namysłu. Zadzwonił jeszcze tego samego, z nieco inną propozycją. Konstruktor i z-ca kierownika produkcji. Znałem od podszewki działanie firmy, ale żeby od razu zastępować kierownika w czasie nieobecności? Uwielbiam głębokie wody – I’m in! Łatwo nie było, ale chyba się w tym odnalazłem, bo rok później dostałem pełną niezależność wykonując tą pracę autonomicznie, bez kontroli zwierzchnika.
Etat odhaczony.
Rok później już własna branża, więc praca jako asystent architekta również odhaczona. Od roku uczę fotografii, za mną 200h warsztatów, a teraz skupiam się na dorobku naukowym i pomaganiu freelancerom (blog i agencja).